Virtuti dla Warszawy. Dlaczego dziś stolica tak rzadko się tym szczyci?
  • Tomasz StańczykAutor:Tomasz Stańczyk

Virtuti dla Warszawy. Dlaczego dziś stolica tak rzadko się tym szczyci?

Dodano: 
Płonący Zamek Królewski po ostrzale artylerii niemieckiej 17 września 1939
Płonący Zamek Królewski po ostrzale artylerii niemieckiej 17 września 1939Źródło:Wikipedia / Domena publiczna
Niemcy nie zdołali zdobyć w boju stolicy Polski. O jej poddaniu się zdecydowało terrorystyczne bombardowanie wymierzone w ludność cywilną.

Od 1 września 1939 r. mieszkańcy Warszawy słyszeli w radioodbiornikach komunikaty: „Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy”. Pierwszego dnia wojny myśliwce Brygady Pościgowej nie dopuściły bombowców Luftwaffe nad stolicę. Musiały zrzucać bomby na pola, by móc szybciej uciekać. Wyeliminowano z walki 14 niemieckich samolotów, jednak za cenę poległego pilota, 10 maszyn zniszczonych i 14 uszkodzonych.

Polscy piloci dokonywali cudów odwagi i bohaterstwa na samolotach PZL P.11 i P.7, gdyż nie mogły równać się z niemieckimi myśliwcami i miały problemy ze ściganiem szybszych niemieckich bombowców. Dzięki Brygadzie Pościgowej, a także działom przeciwlotniczym niemieckie samoloty nie zawsze przedostawały się w pierwszych dniach wojny nad Warszawę, a jeśli się im to udało, to musiały zrzucać bomby z dużej wysokości.

Czuma i Starzyński

3 września, po wypowiedzeniu wojny Niemcom przez Wielką Brytanię i Francję, mieszkańcy Warszawy wpadli niemal w euforię. Wiwatujący, rozradowany tłum otoczył ambasady zachodnich sojuszników. Optymizm trwał jednak bardzo krótko. Już następnego dnia nastąpił szok: władze państwowe opuszczały stolicę. Wyjeżdżały: rząd, ministerstwa, na dziedzińcach urzędów palono akta, urzędnicy zabierali ze sobą rodziny. Jednak nie tyle sam fakt opuszczenia Warszawy wpłynął fatalnie na nastroje mieszkańców, ile okoliczności.

Wrzesień 1939 r. Żołnierze niemieccy niszczą szlaban graniczny i godło Polski

Pułkownik Wacław Lipiński notował w swoim dzienniku: „Ewakuacja rządu w tak nieprzyzwoicie pospieszny sposób przeprowadzona wytworzyła w Warszawie nastrój paniki, który szerzy się jak zaraza. Wszyscy ludzie, którzy odgrywali jakąkolwiek rolę publiczną, pędzą za Wisłę, gnani jakąś psychozą strachu i przerażenia”.

Mieszkańcy stolicy czuli się opuszczeni, wzbierało w nich rozgoryczenie. Fatalne nastroje i panikę pogłębił nieprzemyślany, niemal histeryczny apel płk. Romana Umiastowskiego, odpowiedzialnego za propagandę w Naczelnym Dowództwie, nadany przez radio z 6 na 7 września. Nakazywał masową budowę barykad i, co gorsza, wzywał wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni do opuszczenia miasta i kierowania się na wschód. Tak jakby czekali tam na nich broń i dowódcy.

Umiastowski siał psychozę, opowiadając ciągle o niemieckich dywersantach (którzy rzeczywiście działali), zatrutych studniach i cukierkach. Na szczęście został odsunięty od mikrofonu. Apel o opuszczenie miasta został odwołany, ale wielu mężczyzn już nie wróciło do miasta.

Kryzys nastrojów przełamali dwaj ludzie: gen. Walerian Czuma, wyznaczony na dowódcę obrony Warszawy, i prezydent miasta Stefan Starzyński, który został wyznaczony przez Czumę na komisarza cywilnego przy Dowództwie Obrony Warszawy. Ci dwaj energiczni ludzie uspokoili sytuację, informując, że Warszawa będzie broniona. Czuma zajął się przygotowaniami do walki, Starzyński zaś swoimi zarządzeniami normalizował sytuację, przywracał spokój i normalne funkcjonowanie miasta.

Czytaj też:
Wizjoner bez pieniędzy. Nieznane fakty z życia słynnego prezydenta Warszawy

Generał Czuma napotkał trudności, gdyż niespodziewanie, bez poinformowania go, wyjechało ze stolicy dowództwo Okręgu Korpusu dysponującego materiałami wojennymi. Część z nich została zresztą wywieziona ze stolicy. Oficerowie Czumy musieli włamywać się do składów broni i amunicji, wysadzać bramy fortów, by wyciągać zgromadzone tam działa.

Szef sztabu Dowództwa Obrony Warszawy płk Tadeusz Tomaszewski wspominał: „Siłę oporu reprezentowaną przez gen. Czumę przejął Starzyński i przelał w półtoramilionową masę Warszawy, organizując, zaopatrując, kierując, prowadząc słowem, czynem, przykładem osobistym […]. Nie wyobrażam sobie, czy i jak dalibyśmy sobie radę z zagadnieniem frontu ludności cywilnej, pomimo jej gotowości i ofiarności, gdyby nie było Starzyńskiego” (Tadeusz Tomaszewski, „Byłem szefem sztabu obrony Warszawy w 1939 r”.).

Podczas ewakuacji władz wyjechała duża część policji i, co gorsza, strażaków. Starzyński musiał więc powołać Straż Obywatelską z inż. Januszem Regulskim na czele. Warszawskich strażaków, na szczęście, przynajmniej częściowo zastąpili strażacy uchodzący z Łodzi. Starzyński zarządził otwarcie wszystkich sklepów i całodobową pracę aptek. Zakazał sprzedaży alkoholu i polecił, aby zakłady gastronomiczne wydawały tylko jeden posiłek – „zupę pożywną”. Kurczące się zapasy żywności warszawianie uzupełniali mięsem zabitych podczas bombardowań i ostrzału koni.

Starzyński krzepił mieszkańców swoimi emocjonalnymi przemówieniami radiowymi, nadawanymi zwykle dwa razy dziennie. Przemówienia miał także mjr Wacław Lipiński, podając komunikaty Dowództwa Obrony Warszawy, wygłaszając komentarze i relacjonując wydarzenia z pierwszej linii walk.

Atak z ziemi i powietrza

8 września wtargnęła na Ochotę, na osi ulicy Grójeckiej, czołówka niemieckiej 4. Dywizji Pancernej. Chociaż została powstrzymana, Niemcy nadali triumfalny komunikat, że tego dnia wdarli się do Warszawy. Zdecydowany atak nastąpił następnego dnia na Ochocie i Woli.

Obrońcy Warszawy we wrześniu 1939 r.

Dowódca batalionu 41. Pułku Piechoty nie radził sobie z obroną na ul. Grójeckiej. Sprawy wziął w swoje ręce płk Marian Porwit (do końca walk będzie dowódcą obrony odcinka Warszawa „Zachód”) i opanował sytuację. Świetnie spisał się oficer rezerwy, ppor. Józef Suchocki. Gdy pierwszy niemiecki czołg próbował sforsować barykadę z przewróconych tramwajów, dostał celny strzał, po nim trafione zostały cztery następne. Porucznik Eugeniusz Niedzielin, kierujący ogniem innego działa, zniszczył kolejne czołgi.

Niemcy próbowali atakować także na Woli. I tu też nie odnieśli sukcesu. Na osi ul. Wolskiej por. Zdzisław Pacak-Kuźmirski z 40. Pułku Piechoty powstrzymał niemiecką kolumnę pancerną. Do jej klęski przyczyniło się to, że Pacak-Kuźmirski nakazał rozlać na ulicę zawartość stu beczek z terpentyną. Podpalono jezdnię, na której zaczęły płonąć niemieckie czołgi. Tamtego dnia na placu boju pozostawili Niemcy kilkadziesiąt tanków.

6 września Brygada Pościgowa na rozkaz Naczelnego Dowództwa odleciała z podwarszawskich lotnisk polowych, pozbawiając miasto osłony z powietrza. Z ponad 50 myśliwców pozostało tylko kilkanaście i było tylko kwestią czasu, kiedy i one zostaną wyeliminowane z walki. Dowódca Brygady płk. Stefan Pawlikowski zadał jednak w gabinecie dowódcy lotnictwa pytanie: Kto będzie bronił Warszawy? Odpowiedzią było przygnębiające milczenie (Jerzy Pawlak, „Nad Warszawą. Warszawskie Termopile 1939 i 1944”).

Gorzej, że ze stolicy została wycofana większość artylerii przeciwlotniczej. Ta decyzja nie miała uzasadnienia. Gdzie przydały się bardziej niż w Warszawie, pozbawionej osłony z powietrza?

Major Mieczysław Zylber, oficer obrony przeciwlotniczej, oceniał, że zestrzeliła ona 45 samolotów niemieckich. Uznał, że to niewiele w stosunku do bombardujących samolotów, ale ogromnie dużo w stosunku do liczby i jakości posiadanej artylerii.

Piloci Luftwaffe, ośmieleni brakiem przeciwników w przestworach i osłabieniem obrony przeciwlotniczej, zrzucali bomby z niższej wysokości, więc precyzyjniej. Nie chodziło im bynajmniej tylko o obiekty i umocnienia wojskowe. Ich celem był powietrzny terror, złamanie psychiczne mieszkańców Warszawy, a co za tym idzie – osłabienie woli walki polskich żołnierzy.

Artykuł został opublikowany w 9/2019 wydaniu miesięcznika Historia Do Rzeczy.